Strażacy uratowali szczeniaki… ale szybko zdali sobie sprawę, że to wcale nie były psy! 😲 Zobaczcie to niesamowite odkrycie w pierwszym komentarzu pod zdjęciem! 👇👇👇 Strażacy myśleli, że ratują szczeniaki z kanału – ale kiedy zabrali te małe, trzęsące się stworzenia do weterynarza, lekarz powiedział coś, co wprawiło wszystkich w osłupienie… 😮 i w osłupienie życia małych zwierząt! 📖 Przeczytaj całą historię w komentarzach! 🧡 Rozgrzewająca serce akcja ratunkowa, w której bohaterowie nie tylko pokonali płomienie… ale także służyli naturze
Ta historia wydarzyła się niedawno w węgierskiej straży pożarnej w Pilis, niedaleko Szentendre. Lokalna straż pożarna nie tylko gasi pożary, ale także regularnie pomaga podczas powodzi i burz, a często także ratuje zwierzęta w potrzebie.
Pewnego ranka straż pożarna w Szentendre odebrała alarm. Zadzwonił do nich przechodzień, który usłyszał płacz dochodzący spod pokrywy studzienki. Myślał, że szczeniaki są uwięzione w środku i nie mogą się wydostać.
„Może w kanale jest szczeniak” – powiedział podekscytowany rozmówca. „Może upadły albo ktoś je tam wrzucił”. Płaczą bardzo dużo!
Szef wydziału, porucznik straży pożarnej András Farkas, podjął natychmiastowe działania.
„No dalej, chłopaki!” Idziemy do skrzyżowania z ulicą Török. Odbędzie się akcja ratowania zwierząt z kanału.
– Psy? – zapytał jeden z nich, Márk Juhász. „Mam nadzieję, że nic im się nie stało”.
„Zobaczymy.” „Ale weź koc, pudełko i latarkę” – rozkazał András.
Gdy dotarli na miejsce, przechodzień wciąż tam czekał i wskazywał palcem to miejsce. Pokrywa włazu była lekko odsunięta na bok i rzeczywiście dało się usłyszeć słabe, żałosne wycie.
„Hałas dochodzi stąd” – powiedziała zaniepokojona kobieta. „Słyszę to od co najmniej pół godziny”.
Strażacy szybko zabrali się do pracy. Ostrożnie podniesiono pokrywę, po czym jeden z nich opuścił się na linie i oświetlił wnętrze lampą.
“Widzę cię!” – krzyknął Mark. „Są trzy!” Są malutkie i mają czarne włosy…Myślę, że to szczeniaki labradora!
„Czy możesz ją przyprowadzić?” – zapytał Andras.
– Tak, nie są głębokie i nie są uszkodzone. One po prostu drżą.
Małe zwierzęta wyprowadzano jedno po drugim. Wszyscy trzej się trzęsli, ale nie wydawali się być ranni. Strażacy owinęli ją kocami i umieścili w pudełku.
“Biedactwo!” Jak się tam dostałeś? Andras pokręcił głową.
„Nigdzie nie ma żadnej matki-suki” – powiedział Mark. „Może ktoś to tam wrzucił?”
„Albo po prostu uciekli i wpadli do wody” – dodał drugi strażak, Zoltán Kiss.
Podczas gdy ludzie próbowali ogrzać małe zwierzęta, powiadomili przez radio weterynarza, a wkrótce także pracownicę kliniki dla małych zwierząt w Vác, dr Annę Lengyel.
“Ten?” zapytał, gdy ją zobaczył. – Hmm. Są bardzo małe. I one naprawdę mają ciemne futro… Labradory? No cóż, na pierwszy rzut oka tak się wydaje.
Anna zbadała ją dokładnie, zmierzyła temperaturę, dotknęła i przyłożyła do uszu.
„Jesteś dość zimny.” Dobrze, że odnaleziono je na czas. Musimy ich tu przywieźć, pobrać próbki krwi i sprawdzić, jak długo tam przebywali.
„Dowiedz się, czy wszystko jest w porządku” – powiedział András – „i daj mi znać, jeśli będziesz potrzebować dalszej pomocy”.
“Zdecydowanie.” „I dziękuję za szybką interwencję” – Anna skinęła głową.
Maluchy wsadzono do karetki i zabrano do kliniki w Vác.
Kilka godzin później w remizie strażackiej zadzwonił telefon. Andrew odebrał.
“Tak?” Mówi András Farkas.
Z drugiej strony linii dobiegł głos Anny:
– Poruczniku… no cóż, mamy pierwsze wyniki. I mamy małą niespodziankę.
„Czy wszystko w porządku?” – zapytał natychmiast András.
“Dobry.” Zostały nakarmione i jest im ciepło. Ale… cóż… te zwierzęta nie są szczeniakami. I psów też nie.
“Proszę?” – Andras był zszokowany.
„To małe liski.” Młode, 3–4 tygodniowe szczenięta lisa rudego. Ciemne futro było mylące, ale teraz, gdy futro wyschło i przyjrzeliśmy mu się bliżej, wszystko stało się jasne. Ich zęby, uszy, ogony… wszystko przypomina zęby lisa.
„To nic…” westchnął András. „A co się z nimi teraz stanie?”
„Zabieramy ją z powrotem na miejsce zbrodni”. Może ich matka ich szuka. Ale musimy poczekać i zobaczyć, czy wróci. Jeśli ich nie odbierzemy, zabieramy je do ośrodka ochrony przyrody Fót, gdzie są hodowane.
„To chodźmy i my.” Nie zostawimy ich samych.
Anna uśmiechnęła się do telefonu. „Dlatego podziwiam pańską pracę, poruczniku.”
„To nie jest tylko praca”. To jest… odpowiedzialność.
Małe liski zostały po południu przeniesione z powrotem do kanału na ulicy Török. Strażacy wrócili do akcji i tym razem nie chodziło już o ratowanie, ale o nadzieję.
„Czy powinniśmy ją tu zostawić?” – zapytał Márk Juhász, kładąc koc na podłodze.
Reklama
„Nie do końca” – odpowiedziała dr Anna z Polski. – Wkładamy je do zamkniętego, ale wentylowanego pudełka i zostawiamy obok trochę jedzenia. I będziemy obserwować z daleka, czy jej matka po nią wróci.
„A jeśli nie?” – zapytał Zoltán Kiss.
„Jutro rano przewieziemy je do ośrodka dla dzikich zwierząt”. Tam są wychowywane przez specjalistów, a gdy osiągną odpowiedni wiek, wypuszczane z powrotem na wolność.
Trzy małe liski leżały zwinięte w kłębek w ogrzewanym pudełku. Jeden z nich przeciągał się powoli, drugi cicho chrapał przez sen, a trzeci niespokojnie się przewracał.
Anna i András obserwowali ich zza drzewa.
„Wiesz…” Anna zaczęła cicho, „wiele osób myśli, że strażacy tylko gaszą pożary”.
„Tak” – Andras skinął głową. „Ale za każdym telefonem kryje się życie”. Czasami człowiek, czasami zwierzę. Ale wartość jest ta sama.
Zaczęło robić się ciemno.
Śpiew ptaków ucichł, a obszar wokół kanału stał się cichy. Była prawie godzina ósma, gdy coś poruszyło się w krzakach.
„Cicho!” – wyszeptał podekscytowany Mark. „Tylko spójrz!”
W oddali pojawił się czerwonawy cień. Podszedł ostrożnie i cicho. Strażacy i weterynarz obserwowali sytuację w milczeniu.
To była matka lisica. Zatrzymał się kilka metrów od pudełka i długo je wąchał. Wątpliwości były widoczne na jego twarzy. Czuła zapach człowieka – ale krzyki jej młodych były dla niej znajome.
Po dłuższej chwili podszedł bliżej.
Oparł się o jego pierś. Zaskomlał prawie bezgłośnie, a jeden z małych liszków odpowiedział. Lisica rozpoznała go natychmiast.
Złapał je jeden po drugim ustami i zniknął w krzakach. Nie spieszył się, nie spieszył się – wiedział, że jest bezpieczny.
Obserwatorzy nie poruszyli się. Westchnęli tylko, gdy ostatni mały lisek zniknął między drzewami.
„To…” zaczął Mark, „to było piękne”.
„Tak” – Anna skinęła głową. „W życiu człowieka zdarzają się nieliczne takie chwile”.
„To było jak cud” – powiedział Zoltán, zdejmując rękawiczki.
András wpatrzył się w ciemność i dodał cicho:
„Nie uratowaliśmy żadnych szczeniąt”. Ale oddaliśmy sobie nawzajem rodzinę. Pod koniec dnia nie można sobie życzyć niczego więcej.
Następnego ranka ponownie sprawdzono miejsce zbrodni. Nie było śladu po zdarzeniu – tylko kilka małych tropów lisa w błocie i puste pudełko przy kanale.
Strażacy wrócili na posterunek i byli gotowi na kolejny alarm. Ale ostatnia noc na zawsze pozostała w ich pamięci.
Dwa tygodnie później w lokalnej gazecie opublikowano krótki artykuł o „ratowaniu lisich szczeniąt w Pilis”. Na jednym zdjęciu: trzech zmęczonych, ale szczęśliwych strażaków, weterynarz i małe zwierzęta leżące ciasno razem w pudełku.
Pod zdjęciem było napisane:
„Nie zawsze ratujemy tego, kogo się spodziewamy. Ale zawsze ratujemy tego, kto nas potrzebuje”.